Przedstawiam Państwu fragment mojego opowiadania kryminalnego. W pełnej wersji ma 23 strony. Na razie nie planuję jego pełnej publikacji. Akcja osadzona jest we Wrocławiu i Żorach. Wątkiem głównym jest zaginięcie mężczyzny.
Miłej lektury.
__________
Kamiński
wszedł
do
pomieszczenia
przylegającego
do
swojego
biura,
w
którym
przy
biurku
siedział
mężczyzna
około
dwudziestu ośmiu lat,
średniego
wzrostu
o
blond
włosach.
Czytał
jakieś
dokumenty
i
był
tym
wyraźnie
pochłonięty,
bo
nie
zauważył
detektywa.
-
Ustaliłeś
coś,
Dawid? -
zapytał
swojego
asystenta.
-
Tak, myślę,
że tak
- odparł
z przekonaniem.
- W
młodości
notowany
ale potem
nic. Obdzwoniłem
też wszystkie
szpitale
i zapytałem,
czy mają
jakiegoś
mężczyznę
nazwiskiem
Kłos lub
kogokolwiek
z tego
okresu
o naszych
wymaganiach
wizualnych.
Ale zawsze
powtarzali,
że nikogo
takiego nie
mają i
nie mieli.
Nastąpiła
krótka
pauza,
którą
przerwał
śledczy.
-
Nieźle to
ująłeś -
„Wymagania
wizualne”
- zacytował
słowa
asystenta.
- Widzę
po twojej
minie, że
to nie
wszystko -
uśmiechnął
się i
spojrzał
na niego
porozumiewawczo.
-
Czasami
człowiek
musi
kierować
się
przeczuciami.
Szósty
zmysł
kazał mi
sprawdzić
Urzędy
Stanu
Cywilnego.
Niby nic
niezwykłego,
ale
znalazłem
to -
wręczył
detektywowi akt
urodzenia -
i to
- podał
akt
małżeństwa
- oraz...
to -
oddał
chwiejną
ręką
dokument.
Kamiński
uniósł
brwi, gdy
przeczytał
nagłówek
„Akt
zgonu”.
Wziął
papier w
dłonie,
badał go
wzrokiem.
Przejechał
dłonią po
czole i
zatrzymał
na włosach.
Wszystkie
dane
personalne
się
zgadzały.
Co to
ma znaczyć,
pomyślał.
-
Niemożliwe!
- nie chciał uwierzyć. - Jak to?
-
Pozwoliłem dokończyć robotę i obdzwoniłem wszystkie cmentarze w
promieniu stu kilometrów od Wrocławia. Również nic. Tak zwanych
NN-ów też nie ma z tego okresu. Ale w tym przypadku by nie
przeszło.
-
Przecież podrobienie tego jest niemożliwe. Potrzebny jest protokół
zgonu od lekarza i z tym dopiero idzie się do Urzędu Stanu
Cywilnego.
-
Wyciągnąłeś lekarskie orzeczenie?
-
Z trudem, ale zdobyłem - zakomunikował asystent podając dokument
leżący na jego biurku.
Kamiński
przeleciał papier wzrokiem. Uważnie badał pismo. Ostatecznie
niczego nie wykrył. Zrezygnował, rzucił kartę bezwiednie tak, że
upadła na podłogę i jakby od niechcenia wyszedł do swojego
gabinetu.
Zamknął
drzwi na klucz – nie chciał by mu ktoś przeszkadzał. Przechodząc
obok biurka, sięgnął po leżącą na nim paczę papierosów. Wyjął
jednego. Zapalił. Stanął w oknie.
Lubił
w takich chwilach popatrzeć na horyzont zielonych drzew parku.
Obserwował spacerowiczów, bawiące się dzieci, szumiące drzewa i
tańczące śpiewem ptaki. Teraz zapatrywał się na dziecko, które
bazgrało badylem ziemi.
Zamknął
oczy i rozpoczął skomplikowany proces dedukcyjny. Po kilu sekundach
otworzył szybko oczy i skierował je na miejsce, gdzie wcześniej
widział dziecko. Nie było go już, ale pozostał ślad patyka.
Wtargnął do pokoju asystenta. Podniósł z podłogi lekarskie
orzeczenie.
-
Daj lupę - wydał plecenie Dawidowi.
Asystent
pogrzebał w swojej szufladzie i podał mu bez słowa. Detektyw
przyłożył je do lekarskiej pieczątki i podpisu. Kartkę ustawiał
raz pod światło, innym znowu przytykał pod same oko.
-
Tak ja myślałem - wyszeptał, po czym normalnym już głosem
zwrócił się do asystenta: - To jest bardzo dokładne ksero podpisu
i pieczątki. Nawet ja dałem się z początku na to nabrać.
-
Ja nic nie zauważyłem - stwierdził pomocnik śledczego. - Bardziej
skupiałem się, czy taki lekarz istnieje.
-
Pewnie, że istnieje - odparł detektyw z lekkim lekceważeniem w
głosie. - Orzeczenia wyimaginowanego lekarza by nie przyjęli. Niech
zgadnę: jest to lekarz, który ma wiele roboty, pacjentów i
powiedział, że jeżeli jest na tym jego podpis to on je wystawiał,
tak?
-
Ja pan to robi? - Dawid spojrzał na niego z zachwytem.